#5



W dzisiejszym odcinku choroby na sukces...
Nadal nie wyzdrowiałem.
Nadal nie znaleziono przyczyny udaru.
Nadal nie trafiono z diagnozą choroby wątroby.
Tak sobie żyłem. Plumkałem rowerem. Biegałem. Pływałem.
Nie dałem rady wrócić do pracy, w której pracowałem przed udarem. Wróciłem na chwilę. Kilka tygodni. Może kilka miesięcy, nie pamiętam już dokładnie. Atmosfera, która panowała przerosła mnie. Usłyszałem pretensje, docinki, że bardzo nieładnie postąpiłem nie wracając w poniedziałek do pracy, zostawiając rozpoczęte sprawy. Teksty w stylu, że jestem nieodpowiedzialny. No tak, bo powinienem zaplanować w piątek o 15 jak wychodziłem z pracy, że może się tak życie potoczyć, że w poniedziałek do niej nie wrócę..... Do dziś choć minęło ponad 4 lata od tamtej sytuacji "serdecznie pozdrawiam" tamtą panią.
Jak wspomniałem biegałem. Biegałem, truchtałem. Jak zwał tak zwał. Popełniłem wszystkie znane mi obecnie z internetu błędu początkującego amatora biegania  Za dużo, za szybko, za często, złą techniką, bez regeneracji, bez wsłuchiwania się w głos organizmu. Pojawiły się pierwsze bóle kolana. 
Dziwne to, przecież sport to zdrowie mówili! 
Szast prast. Ortopeda. Skierowanie. Fizyko. Magnetronic. Laser. Jakieś inne specjały. Raczej nic nie pomogło. Pewno więcej dało to, że przez te kilka tygodni nie biegałem 
Szosą nawijałem kolejne kilometry. MTBekiem próbowałem sił w lokalnym ogórku. Kojarzycie te scenę z "Nic śmiesznego" jak Pazura mówi, że zawsze był drugi? No to ja zawsze byłem ten przegrany. Nie, że drugi. Tylko w piz... daleko  Nikt nigdy nie chciał mnie zrozumieć, że nie mam ciągu do walczenia o poprawę życiówki za każdym razem, o wyprzedzenie jeszcze jednej osoby by dla przykładu być 176 zamiast 177 na mecie....
W 2014 pobiegłem swój pierwszy zorganizowany bieg. Nie byle jaki #5dlabartka, wpadłem w to "szemrane" towarzystwo i do dziś tkwię w nim po uszy 
Zmieniłem pracę i z rozpędu zacząłem biegać w lokalnych imprezach. Jak już mówiłem - do szybkich nie należałem, ale do upartych zawsze  Poza 5 dla Bartka zaliczyłem Kielecką Dychę i dałem namówić się na najgłupszy z możliwych półmaratonów jakie do dziś przebiegłem. 
Półmaraton Szerpa. Niby nic. Ot 21 km z haczykiem. Raptem 3 pętle po 7 km. 7 km po górkach. 7 km z obciążeniem w plecaku. Ważony na mecie plecak musiał ważyć 5 kg. No istna głupota  Sopel, nie dzwoń do mnie więcej 
W 2015 rok wjechałem z mocno pogarszającymi się wynikami. Wątroba dała o sobie znać. Badam krew w miarę systematycznie. Jakbym szczegółowo policzył to może i kilkanaście razy w roku. Pamiętam, że jak odebrałem wyniki z laboratorium to zbladłem. Tak złych jeszcze nigdy nie widziałem u siebie. Rozpocząłem poszukiwania nowego lekarza. Od wizyty w szpitalu w styczniu 2014 minął rok, rok przez który nikt nie chciał mnie próbować leczyć. Wszyscy rozkładali ręce po przejrzeniu kilkudziesięciu kart szpitalnych, wyników, zdjęć i odprawiali z kwitkiem. Szukałem polskiego doktora House. Takiego co pokombinuje. Wyjdzie poza schemat. Tak trafiłem do pewnego Dochtóra w Warszawie. Nie myślcie sobie, że stolica zrobiła na mnie wrażenie. Leżakowałem w warszawskich szpitalach już wcześniej. Karmią tak samo jak wszędzie  
2015 rok stał się dla mnie rokiem diagnostyki. Tezy zostały postawione. Należało teraz jedynie badaniami potwierdzić co i jak. I znów na liście 3 podejrzanych z numeru uno znalazło się PSC, ale tym razem z zajęciem drobnych dróg żółciowych. Ale Dochtór nie z tych co to tylko jedną chorobę zna, więc dołożył. Z 2 na plecach wjechała "postępująca rodzinna cholestaza węwnątrzwątrobowa typu 3". A ostatnie miejsce na podium podejrzeń należało do Duktopenii czyli zaniku dróg żółciowych....
Pięknie brzmi, prawda?:)
I tak 2015 rok rozpocząłem w nowej pracy, z nowym pakietem badań do wykonania.
Rowerowo-biegowa majówka w Pieninach i bum kilka dni później spakowany w plecak zawitałem w gościnnych progach Szpitala Bródnowskiego w Warszawie.
p.s. Dziś tylko tyle i aż tyle brazyliady, bo niemoc mnie ogarnęła chorobowa, a z rana przed pracą czas dać się nakłuć strzykawką.
Bajo!

Zdjęcie użytkownika Miejski rowerzysta.

Komentarze