#3

I znów muszę przyznać, że poczytność,a w szczególności Wasza reakcja mnie zaskoczyła. Dziękuje!
Ciągnę więc temat dalej, mimo, że dotarły i do mnie głosy, że gwiazdorzę/ robię się na celebrytę! Skoro tak, to czekam na kontrakt z jakiegoś "tokszołu" 
No to wyszedłem ze szpitala. Z tygodniowym bagażem, z kartą informacyjną, zwolnieniem L4 na miesiąc, skierowaniem do poradni neurologicznej, zawrotami głowy, światłowstrętem
i innymi paskudnymi reakcjami na światło, zaburzeniem błędnika, z widocznie słabszą prawą stroną ciała i z pytajnikiem
z kreskówek nad głową oznaczającym tylko jedno - co dalej? Pamiętam, że darłem się z bólu głowy i oczu jak Tata mój zwoził mnie jako pasażera auta po zawijasach na parkingu piętrowym. Zmienne światła, dodatkowo krople deszczu na szybie, dźwięki, cały zwyczajny codzienny szum ulicy wykończył mnie w 15 minut drogi do domu.
Wiecie jakie są terminy w poradniach na NFZ? A wiecie jak to wygląda na koniec roku? ( ze szpitala wyszedłem w połowie października )
- Dzień dobry, do neurologa chciałem się umówić.
- Dzień dobry, nie ma terminów, proszę dzwonić w styczniu....
I nagle jedna przychodnia, w której Pani z rejestracji zadała pytanie - a co się stało?
Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, a w odpowiedzi usłyszałem - da pan radę być za 30 minut?
Czyli jednak da się!!
To teraz słów kilka o pierwszych niecałych dwóch miesiącach
w domu.
Rzuciłem palenie tak jak lekarze kazali. Nie ruszałem się, bo przecież zakaz. Zresztą, jak się ruszać.... Gdy tylko tableta przeciwbólowa przestawała działać głowa bolała mnie jakby mi ktoś obijał potylicę kijem bejsbolowym. Spałem po kilka godzin kiedy działały prochy bo inaczej nie mogłem położyć głowy na poduszce. Lekarze mówili tylko - wszystko w normie. Tak ma być. Mózg tworzy nowe połączenia. Skrótem - jak na siłowni. Boli bo rośnie 
Czyli, mało spałem, jedyny ruch jaki miałem to ten do apteki i lekarza, nie paliłem. Tak tak - podjadałem. I cały misterny plan pod tytułem - uwaga schudnę - legł w gruzach. Nie dość, że nie chudłem to jeszcze tyłem. Nie ważyłem 100 kg. Niby nie było tragedii. Zresztą do dziś słyszę, że powinienem jeszcze z 6-8 kg oddać w dobre ręce 
Szukałem kontaktu ze światem, chciałem wychodzić, chciałem iść do ludzi, do sklepu. Wszędzie! I tu pojawiał się problem.
W sklepie - światła, dźwięki, ludzie, dzieci, hałas i harmider.
I wtedy mnie wyłączało. Mimo ułożonej listy zakupów w głowie, albo co gorsza na kartce w kieszeni poddawałem się. Udar wygrywa.
Wśród ludzi - niby fajnie, przecież sami przyjaciele i rodzina, do obcych się nie pchałem. Ale chcę coś powiedzieć i przecież wiem jakie słowo, wiem jaka myśl, wszystko wiem... Ale jednak nie do końca. Bo nie mogę sobie przypomnieć tego słowa, tego jednego, które by całą myśl spięło. Zaczynam się wnerwiać, wkurwiać mówiąc krótko, zapętlam się i jest jak za ministra Sienkiewicza "ch.., dupa i kamieni kupa"....
Odważyłem się kiedyś przejechać rowerem miejskim do lekarza na wizytę. Ot całe 5-6 km, po tzw ścieżce rowerowej i chodniku. Listopad, a ja cały spocony. Krawężnik był barierą gorszą do pokonania niż leśne hopki na zjeździe. Z lekarzem, tym jednym, pierwszym neurologiem, do którego chodziłem mam jeszcze jedną historię.
W okresie tych pierwszych 2 miesięcy dorobiłem się szumów usznych. To takie badziewie, że cały czas słyszysz pisk albo jakiś taki szmer, szum w uszach. Wiadomo - w dzień to aż tak nie przeszkadza. Włączysz radio, zawiesisz oko i ucho na telewizji, ktoś coś powie, gdzieś przejedzie auto - środowisko tuszuje. W nocy zaczyna się rzeźnia. Z włączonym radiem nie mogłem zasnąć bo mnie wciągało i słuchałem. Z TV też słabo to wypadało. Bez przeszkadzajek nie dawałem rady bo szum.
Mówię lekarzowi - Panie Dochtórze! Bo szum uszny, pisk, szmer no nie daję rady. Nie zdzierżę tego badziewia. Weź Pan coś doradź!
Na co Dochtór w całym majestacie swojego białego kitla
i przedrostka DR przed nazwiskiem rzecze -
PROSZĘ SIĘ NIE WSŁUCHIWAĆ.
Prawda, że prosta rada  Tylko mało skuteczna. Do dziś się
z tym borykam. Do dziś nie przesypiam nocek. Do dziś wkurzam się i irytuje jak jest cisza. Taki urok.
No dobra, ale do finału bo zanudzam.
Skąd sport, tak brzmiało pytanie.
Pod koniec listopad dzięki znajomością i pomocy dostałem się na przezprzełykowe badanie echo serca. Kazali mi połknąć rurkę jak przy gastroskopii i sprawdzili pikawę od środka czy nie mam w nim dziury. Nie martwcie się. Ponoć połowa społeczeństwa ma dziurę w sercu  I w ten sposób przedostaje się skrzep, który zamiast na rozbicie do płuc wędruj sobie do mózgu, przytyka naczynie i bum. Mamy udar niedokrwienny!
Szczęśliwie czy nie. Tego nie wiem. Ale dziurawego serca nie mam.
Tym samym kardiolog powtórzył słowa poprzednich lekarzy - schudnij! Ale On jako jedyny zezwolił na ruch. W tętnie tak do 140 uderzeń pikawy na minutę i stopniowo miałem zwiększać czas.
Następnego dnia byłem na basenie. Od zawsze lubiłem pływać!
Dwa dni później kupiłem pierwsze buty do biegania.
Niby happy end.
Ale nie do końca.
Braki w moim zdrowiu i perypetie szpitalno-sportowe dają podkład pod dalsze opowieści.
Standardowo, nie kokietując.
Czytacie dalej?
Ahoy!

Zdjęcie użytkownika Miejski rowerzysta.

Komentarze